Nie znając Libanu- właściwie nie wiedząc nic na temat tego kraju, jego topografii i architektury - z wyjatkiem kilu zdjęć z internetu przedstawiających centrum stolicy bądź starożytne zabytki - wpakowałam walizkę do busa i z adrenaliną we krwi czekałam co będzie za pierwszym zakrętem. Uwielbiam ten stan podniecenia kiedy oczekiwanie i ciekawość pochłaniają wszystkie moje myśli. Czekam z radością na to co będzie - co uda mi się zobaczyć zza zaparowanych małych okienek busa ruszajacego z lotniska. Miasto jak miasto. Kilkupietrowe budynki mieszkalne. Droga z lotniska do miasta jest nowa, europejska i równie dobrze mogłabym być na drugim końcu świata. Padający ulewnie deszcz niepomaga dostrzec tego co kryje się za poświatą latarni. Zatrzymalismy się na światłach. Spogladam na witryne sklepową - zara - i dokładnie te same ciuchy co w ch w Katowicach. Identyczne manekiny, ten sam wystrój, te same ubrania przypominające że niebawem lato. Niby tak daleko a tak blisko. Ogarnia mnie to samo uczucie globalizacji gdy w USA zobaczyłam wystawy C&A. Czy świat będzie się zawsze srowadzał do identycznych witryn sklepowych???